wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 4

Gabriell momentalnie rzuciła się do drzwi. Wsunęła klucz powoli, jak gdyby za tymi drzwiami kryły się spełnienia najskrytszy marzeń. Wyczuwałam, że ona nie myślała o marzeniach, lecz o tym, że ten klucz mógłby być kluczem do każdego miejsca na Ziemi. Delikatnie przekręciła klucz, zatrzeszczał zamek i drzwi powoli i z cichym skrzypnięciem otworzyły się. Naszym oczom ukazał się drobny przedsionek z małym pomieszczeniem po lewej. Tuż przed nami stały masywne dębowe drzwi. Wyciągnęłam rękę i pewnie złapałam klamkę ciągnąc ją w dół. Tym razem za drzwiami znajdował się nie wielki hol, gdzie stała komoda, stojak, n którym wisiał czyjś płaszcz i kilka par butów obok. Na przeciwko nas były kolejne drzwi, a po lewej schody.
- Teraz w lewo i po schodach na górę. - Powiedział policjant zamykając za nami drzwi.
- Na strych? - Zapytałam niepewna, gdzie idziemy.
Obojowe wpadli w śmiech. No cóż, do jednak nie mogły być schody na strych. Wepchnęli mnie jako pierwszą na schody , tak więc to ja miałam otworzyć górne drzwi. Zacisnęłam palce na klamce i szybkim ruchem otworzyłam drzwi. Ku mojemu zdziwieniu przed nami stał chłopak. Na oko dziewiętnastoletni brunet. Ubrany był w czarny T-shirt, a na nogach znajdowały się ciemnoszare dresy. Jego oczy skryte były pod ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi.
- Meg! - Krzyknął jakby uradowany i zaskoczony za razem. Zrobił  cztery duże kroki w moją stronę i mocno mnie przytulił.
- Myślałem, że ty ... - Urwał. Na jego twarzy wymalowała się powaga, a w oczach ukazały się łzy.
- Że ... ? - Szepnęłam.
Odsunął się trochę zaciskając dłonie na moich ramionach.
- Ja myślałem, że nie żyjesz. - Dokończył szybko.
Czułam jak moje ciało sztywnieje kiedy dotarło do mnie co tak naprawdę powiedział chłopak. Patrzyłam przed siebie pustym wzrokiem.Oczy zaszły mi łzami.
- Martwa...? - Szepnęłam wyrywając się z uścisku.
- Panie władzo, my sobie tu poradzimy. - Podszedł do policjanta i odebrał torbę z rzeczami Gabriell.
- Czy aby na pewno? - zapytał policjant nie dowierzając.
- Na pewno. - Zapewnił brunet, starając się ukryć łzy.
- Dobrze dzieciaki, jak chcecie. - Powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Martwa ?! - Krzyknęłam.
Chłopak, jak wyjaśniła mi to Gab, nazywał się Kasper. Stał teraz bez ruchy bezsilnie wpatrując mi się w oczy.
- Ty naprawdę niczego nie pamiętasz? - Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i poszedł do pokoju. Za to Scott podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
- Maggie, musisz wiedzieć, że Kasper naprawdę źle przeżywał wasze, a zwłaszcza twoje, zaginięcie. - Oznajmił szeptem Scott.
- Czy my... - Zaczęłam niepewnie. - ... byliśmy razem?
- Nie. I nie powinienem ci tego mówić ... - Zrobił przerwę. - Zacznijmy od początku. Nie wiem czy pamiętasz, ale tamtego wieczora ja i Gabriell siedzieliśmy spokojnie, nie martwiąc się o nic, ponieważ byliśmy w posiadaniu ważnej informacji. Wiedzieliśmy dlaczego Kass się tak długo nie zjawia. Lecz ty tego nie wiedziałaś i byłaś bardzo zdenerwowana. On... - Znowu zrobił przerwę , jakby chciał utworzył pewne napięcie. - Kasper miał cię zabrać w pewne miejsce, którego już mi nie wolno zdradzić. Przygotowywał się do tego od kilku miesięcy ... Musisz mu dać czas. I nie wspominaj przy nim tego zdarzenia.
- Okey. - Szepnęłam.
Scott ściągnął ze mnie rękę i poszedł do pokoju, w którym siedział Kasper. Spojrzałam na Gab. Była tak wystraszona, że nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.
- Wszystko okey? - Spytałam.
- Czy on powiedział "martwa" ?!
Chodź, rozgościmy się. - Spróbowałam zająć myśli Gabriell czymś innym.
Wzięłyśmy bagaże i ruszyłyśmy na lewo od drzwi wejściowych. Starając się nie narobić zbędnego hałasu otworzyłyśmy drzwi i weszłyśmy do środka po czym równie cicho je za sobą zamknęłyśmy. Pokój był niewielki, podzielony jakby na  dwie części. Z jednej strony znajdowało się łóżko, szafa z książkami i nie duże drewniane biurko. Z drugiej strony zaś znajdowało się ogromne, dwuosobowe łóżko, komoda i szafa z ubraniami. Dokładnie wiedziałyśmy, która "połowa" jest czyja. Oczywiście mowa tu o tym że miałam większe łóżko i szafę pełną ubrań a nie książek.


Minęły co najmniej trzy godziny, a my nadal nie miałyśmy zamiaru ruszać się z tego miejsca. Rozłożyłam się na łóżku i myślałam o tym, co tak właściwie się stało w ciągu tym kilkunastu godzin. A stało się aż za dużo. Zaczęłam odczuwać coraz większe zmęczenie i w końcu uległam.

1 komentarz: